La Pologne Online

Beskidiens en ligne


Le Forum de Beskid a migré à l'adresse :

https://beskid.com/phorum/



Venez nous rejoindre en cliquant sur le lien en haut.

Attention, il faudra refaire une inscription Zapraszam


barre



Les Forums de Pologne


Histoire de la Pologne :  Forums Franco Polonais The fastest message board... ever.
Des Polanes aux Polonais 
Józef Piłsudski et les parapluies
Posté par: valmaster (IP Loggée)
Date: 01 août, 2019 17:53

Peut-être connaissez-vous déjà cette anecdote, dans l'histoire de l'obtention du droit de vote des femmes je la trouve vraiment très charmantes. D'ailleurs comme vous le savez tous les femmes polonaises ont obtenu le droit de vote 26 avant les femmes françaises!!!

Je suis désolée de vous présenter ci-dessous l'article complet en polonais. Car je ne sais si cet article est toujours disponible dans son intégralité, alors j'ai opté pour cette façon.
Je n'ai pas le temps d'en faire toute une traduction, d'autant plus qu" une utilisation de google traduction avec bon sens suffira à toute personne intéressée pour comprendre en gros l'article. Toutefois si certains d'entre vous souhaiteraient avoir une traduction précise de certains passages, très volontiers j'aiderais smiling smiley.

Ci-dessous le lien internet direct

[www.newsweek.pl]

Résumé en gros :
L'article parle des difficultés des femmes à obtenir le droit de vote certes mais aussi leur indépendance dans une Pologne occupée par trois puissances exterieures.
Leur stratégie prétendre à leur émancipation politique des réunions littéraires pour organiser des réunions politiques, obtenir l'appui des hommes par des soutiens politiques ou leur familles.
Il évoque aussi le fort soutien qu' Alexandra Pilsudska a eu sur les suffragettes polonaises et enfin l'anecdote que je trouve succulente.

=======================================
Józef Piłsudski i parasolki. Jak Kobiety uzyskały prawa wyborcze
Data publikacji: 28.11.2018, 09:21 Ostatnia aktualizacja: 28.11.2018, 09:21
Paula Szewczyk


Zabory, walka o niepodległość i wojna pokazały, że świat podzielony na mężczyzn rycerzy walczących za ojczyznę i kobiety szarpiące prześcieradła na bandaże się skończył – mówi Małgorzata Fuszara. Właśnie mija 100 lat od przyznanie kobietom praw wyborczych.
Prawa Kobiet Fot.: Newsweek

Newsweek: Kobiety dostały sto lat temu prezent od marszałka Piłsudskiego?

Małgorzata Fuszara: Na pewno nie był to prezent, choć przez lata przyznanie kobietom praw wyborczych było w ten sposób przedstawiane. Tak jakby kobiety przyszły do Piłsudskiego, poprosiły o prawo głosu, a ten, chcąc sprawić Polkom przyjemność, podarował je im.

Nic takiego by się nie wydarzyło, gdyby nie ciężka praca kobiet, które od początku były świadome, że nikt się za nie o ich prawa nie upomni. Zdecydowały się wziąć sprawy w swoje ręce kilkanaście lat wcześniej, przed 28 listopada 1918 roku. Droga do osiągnięcia celu nie była ani krótka, ani łatwa.

Jak wyglądała?

– Kobiety organizowały zjazdy, podczas których planowały polityczne działania czy tajne wykłady, by móc się kształcić.

Rzeczywistość przełomu XIX i XX wieku wcale im tego zadania nie ułatwiała. Po pierwsze, dlatego, że nie mogły wsiąść w pociąg tak jak dziś i spotkać się za parę godzin w danym mieście. Na miejsce spotkań musiały dostać się przecież z trzech różnych zaborów, organizacja i czasem wielodniowy dojazd same w sobie były dla nich wyzwaniem. Po drugie, to czas, kiedy kobiety nie miały żadnych praw, w tym prawa do zgromadzeń, organizowania wieców politycznych, a nawet przynależenia do stowarzyszeń politycznych. Zmuszone były do ukrywania się lub szukania rozmaitych pretekstów. Oficjalnie gromadziły się, by np. uczcić pamięć Elizy Orzeszkowej czy Marii Konopnickiej.

W rzeczywistości pod przykrywką czytania literatury zastanawiały się, jak przekonać polityków i obywateli, że prawa wyborcze im się należą.

Jakie miały strategie?

– Przede wszystkim rozmowy i akcje poparcia. Starały się dopytywać ówczesnych polityków o to, co sądzą o prawach kobiet, co mają do powiedzenia o ich sytuacji. Latami tłumaczyły, dlaczego lepiej dla wszystkich będzie, jeśli obie płcie pozostaną wobec prawa równe.

Prawica bała się, że Polki skręcą w lewo, a lewica, że będą głosować na konserwatystów, bo są silnie związane z Kościołem, religijne, zachowawcze i słabo wykształcone.

A poparcie mężczyzn, nie tylko tych zaangażowanych politycznie, było wówczas kluczowe. Bez niego kobiety nie miały szans na założenie żadnego stowarzyszenia, bo tylko mężczyźni mogli to robić.

Szukały więc, gdzie się dało, męskich sojuszników, począwszy od mężów i braci. W strukturach partyjnych też zasiadali sami mężczyźni, trzeba było ich przekonać, by dopuścić kobiety do list, a ostatecznie do kandydowania w wyborach.

Niektóre startowały mimo zakazu?

– Taką próbę podjęła choćby Maria Dulębianka, partnerka Marii Konopnickiej, która wystartowała w 1908 roku do Sejmu Krajowego we Lwowie, miała nawet poparcie Stronnictwa Ludowego.

Formalnie jednak jej kandydatura nie miała oparcia w prawie, więc oddane na nią głosy zostały uznane za nieważne. Dulębianka nie była jedyną, która zabiegała o wpisanie na listę wyborczą. Kobiety starały się wykorzystać fakt, że zwłaszcza w wyborach lokalnych oficjalnie nie istniał cenzus płci, a jedynie cenzusy majątkowe czy miejsca zamieszkania. Mimo to i tak ich próby wzięcia udziału w wyborach były torpedowane.

Pomogły okoliczności historyczne?

– Okresy powojenne zwykle są najlepszym czasem dla kobiet i ich praw. Zakończenie I wojny światowej miało tu niebagatelny wpływ, nie tylko w Polsce. Podobnie było zresztą po II wojnie światowej, gdy przyszedł czas na drugą falę krajów, w których kobiety uzyskały prawa wyborcze. Jednak mimo otwarcia i postępu na całym kontynencie niemal tylko Polkom udało się to tak szybko.

Dlaczego?

– Nie bez znaczenia pozostawał fakt, że u władzy był Józef Piłsudski, który wywodził się z Polskiej Partii Socjalistycznej, której bliskie były postulaty równościowe. Aleksandra, żona marszałka, nazywając siebie zaciętą feministką, otwarcie walczyła o prawa kobiet. Piłsudski nie był na to ani ślepy, ani obojętny, zdawał sobie sprawę, że kobiety już nie odpuszczą.

Ostatnie kilkadziesiąt lat w historii – zabory, walka o niepodległość, wielka wojna – pokazały, że świat podzielony na mężczyzn rycerzy walczących za ojczyznę i kobiety, które ewentualnie szarpią prześcieradła na bandaże, się skończył. Coraz wyraźniej słychać było głosy kobiet świadomych swojego wkładu w wyzwolenie, a skoro walczyłyśmy równie usilnie, nie było żadnego powodu, by ograniczać nam prawa obywatelskie.

Mimo to Piłsudski nie był przyznaniu praw kobietom szczególnie chętny?

– Aleksandra zapisała w pamiętnikach, że jego wątpliwości budziło pytanie, czy kobiety zrobią z tych praw użytek. Osobiście był zdania, że nie.

Na szczęście debata o prawach wyborczych dla kobiet odbywała się tuż po odzyskaniu niepodległości. Nie mogło być na to lepszego czasu niż próba decydowania, jakim krajem ma stać się Polska, mając upragnioną wreszcie wolność. Sklejaliśmy ze sobą trzy zabory, pracowały nad tym komisje kodyfikacyjne, usiłując ustanowić uniwersalne, jednakowe dla wszystkich prawo, przy jednoczesnym zachowaniu najnowszych, europejskich standardów.

Chcieliśmy być nowocześni i postępowi, nie tylko w kwestiach gospodarczych – budując Centralny Okręg Przemysłowy czy port i miasto Gdynię, ale także ideologicznych. Najlepszą okazją, by wprowadzić ten postęp w życie, było uznanie równości kobiet i mężczyzn.

Zmieniło to w praktyce życie kobiet?

– Wzięcie udziału w wyborach, zagłosowanie na swojego kandydata czy kandydatkę, by mieć w Sejmie przedstawicieli, to już rzecz niebagatelna. Choć samo uzyskanie praw wyborczych dla kobiet nie poprawiło ich życia.

Nie zmieniło faktu, że kobiety samodzielnie wychowujące dzieci nie miały szans na przetrwanie, nie mogły studiować na niektórych wydziałach wyższych uczelni, robić kariery akademickiej czy zostać sędzią. Wszystko to było sprawą dalszej przyszłości i dalszej pracy. Wcześniej, żeby studiować, musiały wyjechać, jak choćby Maria Skłodowska-Curie, a te, które skończyły uniwersytet w Zurychu czy Wiedniu, często nie mogły znaleźć pracy zgodnej ze swoim wykształceniem po powrocie do kraju. Wiele z nich pracowało znacznie poniżej swoich możliwości.

Mężczyźni regularnie utrudniali kobietom dostęp do zatrudnienia, chociaż były niejednokrotnie lepiej wykształcone od nich. Te słabiej wykształcone zupełnie nie miały z czego się utrzymać. Reprezentacja w parlamencie była więc dobrym punktem wyjścia, by w ogóle o tym rozmawiać. Bez kobiet w Sejmie te sprawy nie zostałyby nigdy podjęte.

Dopuszczenie kobiet do życia politycznego musiało spotkać się z krytyką.

– Paradoksalnie, nawet tam, gdzie nikt by się tego nie spodziewał. Myślimy dziś, że prawa kobiet leżą na sercu głównie partiom lewicowym, a partie prawicowe są im przeciwne. Wtedy nie było to takie jednoznaczne. Piłsudskiemu te kwestie pozostawały bliższe ideologicznie niż chadekom czy endekom, ale generalnie w nowo powstających partiach z dużą rezerwą podchodzono do kwestii praw wyborczych dla kobiet.

Nigdzie nie powiedziano wprawdzie explicite, że to lęk przed konkurencją, ale w rzeczywistości kobiet się po prostu obawiano.

Po drugie, wszystkie ugrupowania polityczne, zamiast starać się o głosy kobiet, założyły, że kobiecy elektorat nie będzie na nie głosował. Prawica bała się, że Polki skręcą w lewo, a lewica, że będą głosować na konserwatystów, bo są silnie związane z Kościołem, religijne, zachowawcze i słabo wykształcone. W praktyce to się wcale nie sprawdziło. Zresztą prawica w ogóle uważała, że miejsce kobiety jest w kuchni i tak powinno zostać.

Mężczyźni na ogół myśleli podobnie?

– Część z nich na pewno, ale samo przyznanie praw wyborczych nie wzbudziło jeszcze takich oporów jak wcześniejsze debaty na temat prawa kobiet do studiowania na uniwersytetach.

Argumenty przeciw były dwa. Wtedy jeszcze głośniej wyrażano pogląd, że miejsce kobiety jest właśnie w domu, a dopuszczenie jej do nauki spowoduje, że zaniedba swoje prawdziwe, święte obowiązki. Tuż przed tym John Stuart Mill napisał swoją słynną pracę „Poddaństwo kobiet”, w której analizował społeczną zależność kobiet. Występował w nim za umożliwieniem kobietom prawa do samostanowienia, przekonywał, że nic się nie stanie, jeśli odejdą na moment od kołyski, że edukacja pozwoli im być lepszymi partnerkami, lepszymi towarzyszkami i lepszymi ludźmi. Nie wszystkim w Anglii się postulaty Milla podobały, ale tekst poszedł jak burza, powoływano się na niego w całej Europie.

A drugi argument przeciw?

– Że kobiety zajmą miejsce mężczyznom. To trochę jak dziś z dyskusją o imigrantach przyjeżdżających np. do Wielkiej Brytanii z Europy Wschodniej czy do Polski z Ukrainy – też według niektórych zajmują miejsca, choć wiemy, że to tak nie działa. Te same dyskusje toczyły się na początku XX wieku na temat obecności kobiet na rynku pracy.

Mężczyźni nie chcieli ich dopuścić do zawodów dotychczas zarezerwowanych wyłącznie dla nich samych, bali się, że ich wypchniemy, będziemy pracować za połowę stawki.

Pojawiały się jednocześnie pseudonaukowe argumenty, że dopuszczenie kobiet do nauki i pracy spowoduje u nich nieodwracalne skutki zdrowotne, np. bezpłodność. W tę walkę angażowali się nawet księża. Ksiądz Karol Antoni Niedziałkowski opublikował esej „Nie tędy droga, szanowne panie”, przekonując w nim, że nasze powołanie na pewno nie znajduje się w uniwersyteckich murach. Ten tytuł był zresztą i jest kwintesencją podejścia prawicy do kobiet. Z jednej strony to „szanowanie”, całowanie w rączkę, z drugiej – bezdyskusyjne wskazywanie, gdzie jest nasze miejsce.

Mimo oporu Polki nie musiały rzucać się pod konie?

– Rzeczywiście w Polsce nie dochodziło do krwawych walk. Anglia w tych kwestiach odstawała od reszty Europy. Tam kobiety wielokrotnie dopuszczały się nieposłuszeństwa obywatelskiego, płacąc nieraz za to życiem.

Choć początkowo podczas rewolucji wysoką cenę płaciły też Francuzki, kończąc ze swoimi równościowymi postulatami na gilotynie. Obrazki siłą karmionych sufrażystek, które podejmowały się w areszcie strajków głodowych, zupełnie do Polski nie pasują. Co nie oznacza, że było nam łatwo.

Już wtedy pomogły kobietom parasolki?

– Stanęłyśmy z nimi pierwszy raz pod oknami wilii Piłsudskiego w Sulejówku w deszczową listopadową noc.

Marszałek nie chciał wpuścić zmarzniętych, liczących na rozmowy kobiet, więc te przypominały mu o swojej obecności na zewnątrz, stukając parasolkami w okna. Kilkanaście dni później w dekrecie naczelnika państwa o ordynacji wyborczej do Sejmu Ustawodawczego znalazł się historyczny zapis, że wyborcą jest każdy obywatel bez różnicy płci. To był dopiero początek walki naszych prababek o „całe życie”.


Tekst ukazał się po raz pierwszy w „Newsweeku” 11/18

Re: Józef Piłsudski et les parapluies
Posté par: zoska44 (IP Loggée)
Date: 02 août, 2019 09:22

Czołem!

Merci pour ces très intéressantes infos.

C'est pas Cherbourg mais ça vaut bien un soap opéra!

Całuję rączkę



Désolé, vous n'avez pas d'autorisation poste/réponse dans ce forum.